W odbudowie Ukrainy pieniądze nie są najważniejsze

Stany Zjednoczone zainwestowały w Afganistanie 145 mld dol., w Iraku koalicja zainwestowała 220 mld dol. I nic to nie dało – mówi „Rzeczpospolitej” Beata Smarzyńska-Javorcik, główna ekonomistka EBOR.

Publikacja: 11.09.2023 03:00

W odbudowie Ukrainy pieniądze nie są najważniejsze

Foto: EBOR

Wojna w Ukrainie trwa, cały czas mają miejsca kolejne zniszczenia. Czy wiemy, jaki będzie rachunek za odbudowę tego kraju?

Trudno przewidzieć, jak się potoczy wojna, więc trudno prognozować odbudowę. Ale patrząc na doświadczenia krajów, które w ciągu ostatnich 200 lat były zaangażowane w wojny z innymi krajami, gdzie walka toczyła się na ich terytorium, wiemy, że odbudowa nie jest procesem szybkim. Połowa tych krajów przez ćwierć wieku nie wróciła do trendu PKB na mieszkańca sprzed wojny. W Japonii po II wojnie światowej odbudowa, którą uznaje się za sukces, trwała 15 lat. Widać też, że fundusze z zewnątrz tylko w 10 proc. tłumaczą tempo powrotu do trendu sprzed wojny. A więc pieniądze są potrzebne, ale to nie jest jedyny czynnik decydujący o szybkości odbudowy. USA zainwestowały w Afganistanie 145 mld dol., w Iraku koalicja zainwestowała 220 mld dol. I nic to nie dało.

Czyli nie jest tak, że jak dołożymy dużo pieniędzy, to odbudowa będzie szybsza?

Pieniądze są warunkiem koniecznym, ale nie wystarczającym. Bardzo ważne jest, jak się je wyda oraz strona instytucjonalna. Optymizmem napawa nas proces przygotowywania Ukrainy do wejścia do UE. Przy czym ważne jest nie samo wejście, ale proces, który jest w stanie zakotwiczyć reformy.

Dlaczego do reform potrzebny jest proces akcesji do UE?

Kraj musi podjąć tylko jedną decyzję, że aspiruje do wejścia do Unii. I już wiadomo od razu, co należy zrobić, i to już nie podlega debacie publicznej. To jest ogromna korzyść procesu akcesji. W krajach demokratycznych bardzo łatwo proces reform podkopać. Bo na każdej reformie ktoś wygrywa, a ktoś przegrywa. Bardzo często wygrywa większość społeczeństwa, ale każdy malutko. Tych, co tracą, jest mało, ale każdy z nich traci więcej, łatwiej im się zmobilizować. Przykładem jest liberalizacja handlu. Znakomita większość, konsumenci zyskują. Ale ci tracący na konkurencji z importu są często głośni.

Czytaj więcej

Estonia nie czeka na Brukselę. Rosyjskie aktywa pójdą na wsparcie Ukrainy

A czy gospodarka ukraińska w warunkach wojny w ogóle działa?

Tak, ona funkcjonuje. O ile w apogeum wojny walki toczyły się tam, gdzie wytwarzano przed wojną dwie trzecie PKB, o tyle teraz front się bardzo przesunął. EBOR jest dumny z tego, że tam pomaga. Przez kilka miesięcy koncentrowaliśmy się na tym, jak pomóc przetrwać zimę, teraz natomiast przeszliśmy do pomocy realnej gospodarce. Do lata tego roku zainwestowaliśmy 1,7 mld euro, zmobilizowaliśmy 200 mln od innych darczyńców. Planujemy do końca roku zainwestować do 3 mld euro.

Po co inwestować teraz, gdy wciąż latają pociski i następują kolejne zniszczenia?

Logika jest następująca: trzeba tworzyć najlepsze możliwe warunki, żeby ludzie byli w stanie tam funkcjonować i pozostać w Ukrainie. Bo to jej pomoże w procesie rekonstrukcji. Wiemy z poprzednich epizodów wojennych, że pewien procent uchodźców nie wraca. Wszyscy koncentrują się na pieniądzach, ale równie ważny jest kapitał ludzki. Im więcej go będzie, tym lepsza odbudowa. Przeprowadziliśmy niedawno ankietę, ilu Ukraińców chce wrócić. I wyniki są bardzo budujące. Po pierwsze, ok. 60 proc. albo wróci niedługo, albo kiedy będzie bezpiecznie. Ponad 20 proc. nie wie. A bardzo mało, ok. 10 proc. twierdzi, że nie mają intencji powrotu. Nie widać dużych różnic pomiędzy ludźmi o różnym wykształceniu, kobietami i mężczyznami czy różnymi grupami wiekowymi, za wyjątkiem ludzi powyżej 65. roku życia, którzy bardziej chcą wrócić niż młodsi, ale różnica wynosi tylko ok. 10 pkt proc. Ten procent, który mówi, że nie ma ochoty wracać, nie zwiększa się w zależności od tego, jak długo są za granicą. Razem z Ministerstwem Edukacji Ukrainy i Komisją Europejską pracujemy nad tym, żeby zachować umiejętności uchodźców ukraińskich, żeby pracowali zgodnie z wykształceniem. To ważne, gdy wrócą odbudowywać kraj.

Na ile wojna i sankcje przeciw Rosji ważą ciągle na gospodarce unijnej? Ceny energii co prawda wróciły do poziomu sprzed wojny. Ale mówi się o słabości niemieckiej gospodarki. To też będzie miało skutki dla Polski i dla całej Unii.

Pozytywną rzeczą jest to, ze ceny gazu spadły do poziomu sprzed wojny, a nawet do tego sprzed podwyżki przed wojną. I to, że magazyny gazu są wypełnione w 90 proc. Ale ceny gazu w Europie są cztery razy wyższe niż w USA i rynki oczekują, że jeszcze wzrosną trochę jesienią i zimą. Ta różnica pozostanie, bo mamy inne podejście do zmiany klimatycznej i tego, jak z nią walczymy. To waży ma konkurencyjności Niemiec, a ta przekłada się na słabszą koniunkturę w Polsce. Jest spowolnienie w Chinach, ważnym rynku dla niemieckich eksporterów. No i oczywiście za wcześnie jest, by ogłaszać zwycięstwo nad inflacją. Wystarczy posłuchać, jak ostrożnie wypowiada się prezes EBC Christine Lagarde. A wyższe stopy procentowe też mają wpływ na koniunkturę. Kolejny negatywny czynnik to fakt, że eksport niemiecki, i w ogóle europejski do Rosji spadł dramatycznie. Obserwujemy, że część idzie przez Kaukaz i Azję Środową, ale to jet mało, ok. 10 proc. Natomiast na to miejsce weszły Turcja i Chiny ze swoim eksportem do Rosji. Widzimy też, że ponieważ Zachód zablokował w dużej mierze system SWIFT dla Rosji – transakcje w walutach zachodnich – to Chińczycy eksportują w swojej walucie. Stanowi ona teraz mniej więcej dwie trzecie eksportu, a w 2016 roku to było tylko 10 proc. Widzimy, że inne kraje zaczynają eksportować do Rosji, używając waluty chińskiej. To dzieje się w niewielkim stopniu, ale trend już się zaczął. Widzimy również, że kraje takie jak Zjednoczone Emiraty Arabskie, Indie i Turcja, eksportując do Rosji, otrzymują płatności w swojej walucie. Coś zaczyna się zmieniać w gospodarce światowej. BRICS oficjalnie mówi, że chce więcej handlować w walutach narodowych i ich nowy bank będzie pożyczał w tych walutach. Istnieje możliwość, że w długim terminie dominacja dolara na światowych rynkach zostanie trochę naruszona. Z jednej strony z powodu sankcji. Z drugiej z powodu zamrożenia rezerw rosyjskich. To uświadomiło innym krajom, że jak wdadzą się w konflikt z Zachodem, to też może je to spotkać. Lokowanie rezerw w USD czy euro jest mniej atrakcyjne. Dlatego EBC bardzo ostrożnie wypowiada się o możliwości użycia tych rezerw do odbudowy Ukrainy.

Z tego, co pani mówi, wynika, że sankcje nie tak bardzo zaszkodziły, jakbyśmy chcieli. Bo lukę wypełniają Chiny, Turcja i inne kraje z BRICS.

Sankcje działają i szkodzą, ale to będzie widoczne w średnim okresie. Jeśli z Zachodu nie płyną najnowsze technologie, to wzrost produktywności będzie wolniejszy. Produkty z Chin i Turcji nie są tak zaawansowane technologicznie. Natomiast w tym momencie wiele rzeczy, które kupowano z Zachodu, kupuje się od Chin czy Turcji. To było do przewidzenia, bo one nie dołączyły do sankcji.

Może dla pani było to oczywiste. Ale powszechne było raczej oczekiwanie, że od zachodnich sankcji rosyjska gospodarka się wykrwawi. To była nasza arogancja, że bez Zachodu nikt nie jest w stanie gospodarczo funkcjonować? I nagle zobaczyliśmy, że są inne kraje i inne możliwości robienia biznesu?

Nasze powszechne oczekiwania były zbyt optymistyczne. Zapomnieliśmy o dwóch rzeczach. Po pierwsze, Rosja przygotowała się od 2014 roku na sankcje, stawiając na pierwszym miejscu stabilność makroekonomiczną kosztem wzrostu. Byli przygotowani na sankcje, poza zamrożeniem rezerw, to była niespodzianka. Zapomnieliśmy też, że jak blokuje się dostęp do importu, to produkuje się więcej na rynku krajowym. A to rozpędza gospodarkę. W 2022 roku zarejestrowano w Rosji 3,5 mln nowych migrantów, 90 proc. z Azji Środkowej. Jak wybuchła wojna, martwiliśmy się o kraje Azji Środkowej, bo one są bardzo zależne od przekazów pieniężnych swoich obywateli pracujących w Rosji. Myśleliśmy, że ten strumień pieniędzy wyschnie. Tak się nie stało. A ponieważ rubel był przez chwilę dosyć silny, to np. w przypadku Uzbekistanu strumień się podwoił i stanowił równowartość aż jednej czwartej PKB tego kraju. To pokazuje, że gospodarka rosyjska daje sobie radę lepiej, niż przewidywaliśmy.

Co można powiedzieć o polskiej gospodarce? Czy widać już, że są zamrożone pieniądze z KPO? Moglibyśmy je już przecież wydawać od dwóch lat. Czy ich brak przekłada się już na wyniki gospodarcze?

Samo Ministerstwo Finansów szacowało, że KPO doda 0,4 pkt proc. do wzrostu PKB. Czyli bez tych pieniędzy PKB rośnie o 0,4 pkt wolniej. Tylko że tego tak wprost nie widać, bo odnosimy do sytuacji hipotetycznej. Ale to jest efekt krótkoterminowy. Jest też jednak efekt długoterminowy. Piękno funduszy europejskich polega na tym, że one zmuszają kraje do inwestowania w przyszły wzrost gospodarczy. Nie idą na dzisiejszą konsumpcję, ale na przyspieszenie wzrostu w przyszłości. Politycy koncentrują się na tym, co dziś i teraz, ale nie na tym, co w przyszłości. Bo tak patrzy elektorat. Tym bardziej że ludzie starsi proporcjonalnie częściej idą do urn niż młodsi nie tylko w Polsce. A starsi często koncentrują się na tym, co tu i teraz, a nie na przyszłym wzroście.

NBP dość nieoczekiwanie obniżył stopy procentowe. Czy to dobra decyzja?

Jest zbyt wcześnie, żeby mówić, że wojna z inflacją została wygrana. Co prawda teraz spada, ale jeszcze niedawno była dwucyfrowa. Nawet po wyłączeniu żywności i paliw inflacja była wysoka. Czyli zwalczenie jej nie jest sprawą trywialną. MFW oczekuje, że inflacja w Polsce powróci do 2,5 proc. dopiero pod koniec 2027 roku. Poluzowanie polityki pieniężnej może odbyć się kosztem przedłużenia inflacji.

CV

Beata Smarzyńska-Javorcik

Od 2019 roku jest główną ekonomistką Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju. Na czas sprawowania tej funkcji zawiesiła pracę naukową na Uniwersytecie Oksfordzkim, na którym wykłada od 2010 r. Javorcik jest pierwszą kobietą, która uzyskała tytuł profesora ekonomii tej uczelni. Wcześniej pracowała m.in. w Banku Światowym. Doktorat w dziedzinie ekonomii uzyskała na Uniwersytecie Yale. Jest uczestniczką panelu ekonomistów „Rzeczpospolitej”.

Wojna w Ukrainie trwa, cały czas mają miejsca kolejne zniszczenia. Czy wiemy, jaki będzie rachunek za odbudowę tego kraju?

Trudno przewidzieć, jak się potoczy wojna, więc trudno prognozować odbudowę. Ale patrząc na doświadczenia krajów, które w ciągu ostatnich 200 lat były zaangażowane w wojny z innymi krajami, gdzie walka toczyła się na ich terytorium, wiemy, że odbudowa nie jest procesem szybkim. Połowa tych krajów przez ćwierć wieku nie wróciła do trendu PKB na mieszkańca sprzed wojny. W Japonii po II wojnie światowej odbudowa, którą uznaje się za sukces, trwała 15 lat. Widać też, że fundusze z zewnątrz tylko w 10 proc. tłumaczą tempo powrotu do trendu sprzed wojny. A więc pieniądze są potrzebne, ale to nie jest jedyny czynnik decydujący o szybkości odbudowy. USA zainwestowały w Afganistanie 145 mld dol., w Iraku koalicja zainwestowała 220 mld dol. I nic to nie dało.

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Panel ekonomistów
Beata Javorcik, EBOR: Prognozy spadku inflacji są zbyt optymistyczne
Budżet i podatki
Beata Javorcik: Nadmierne zyski firm? To zadanie dla UOKiK-u
Klub ekspertów
Alfred Kammer: Bezrobocie w Europie nie jest tylko historycznym problemem
Klub ekspertów
Marcin Mazurek: Nie doceniamy witalności polskiej gospodarki
Klub ekspertów
Prof. Maciej Bałtowski: Bilans członkostwa Polski w UE jest jednoznacznie dodatni
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił