Które sektory gospodarki były kołem zamachowym rozwoju polskiej gospodarki? Bo może to daje jakieś odpowiedzi na pytania o źródła polskiego sukcesu.
Sektory, w których wartość dodana rosła szybciej niż w krajach regionu, to m.in. usługi profesjonalne, informacja, finanse, usługi administracyjne, budownictwo, handel, restauracje i hotele, przetwórstwo, transport. Czyli w zasadzie wszystko. Z takiej sektorowej analizy struktury wzrostu niewiele więc wynika. Tym bardziej że udział tych sektorów w tworzeniu wartości dodanej ogółem był i jest różny. Wiemy, że zarówno w porównaniu z 1990 r., jak i z 2004 r. bardzo wzrósł udział przetwórstwa oraz transportu i magazynowania. Popularna teza o dezindustrializacji Polski nie znajduje odzwierciedlenia w danych. W tych danych widać natomiast to, że Polska gospodarka pod względem struktury sektorowej upodabnia się do Niemiec. To zjawisko trudno jednoznacznie wartościować.
Stopa inwestycji w Polsce należy do najniższych w UE. Od lat słyszymy ostrzeżenia, że jeśli nie uda się jej podwyższyć, wzrost gospodarczy się zatrzyma. Dlatego np. strategia odpowiedzialnego rozwoju, którą jeszcze jako minister finansów firmował premier Mateusz Morawiecki, zakładała zdecydowane podwyższenie tej stopy. To się nie udało, a gospodarka pozostała na ścieżce szybkiego rozwoju. Jak to możliwe?
Po pierwsze, nie mam pewności, czy dobrze liczymy stopę inwestycji. Z różnych opracowań wynika, że jeśli weźmiemy poprawkę na strukturę polskiej gospodarki, to stopa inwestycji w Polsce już tak mocno nie odstaje od unijnej średniej. Po drugie, najbardziej odstajemy od tej średniej pod względem nakładów na badania i rozwój. Moim zdaniem świadczy to o tym, że Polska nie będzie przesuwała granicy technologicznej, nie staniemy się tak ważnym ośrodkiem nauki i innowacji jak USA, Korea Płd. czy Chiny. Ale wykorzystywanie technologii tworzonych gdzie indziej wcale nie skazuje nas na powolny wzrost. Nie jest więc tak, że nakłady na B+R są najważniejszym typem inwestycji. Myślę, że trochę je fetyszyzujemy. Po trzecie, nie jest wykluczone, że firmy niewłaściwie raportują nakłady inwestycyjne, np. klasyfikując je jako koszty, którymi inwestycje nie są. To mógłby być skutek uboczny istniejącego systemu ulg.
Szybciej niż większość państw UE Polska rozwijała się też w ostatnich latach, licząc od wybuchu pandemii. Lubi się tym chwalić prezes NBP Adam Glapiński, bo według niego jest to dowód na to, że władze optymalnie zareagowały na szoki z ostatnich lat. To prawda?
Skoro mamy gospodarkę, która przez dłuższy czas pozytywnie zaskakiwała i której nie były w stanie zatopić takie zawirowania jak globalny kryzys finansowy, a następnie europejski kryzys zadłużeniowy, to z dużym prawdopodobieństwem można założyć, że i kolejne szoki będą się z nią obchodziły łaskawie. I tak było w ostatnich latach. Po prostu polska gospodarka charakteryzuje się dużą elastycznością, której nie doceniamy. Prawdą jest natomiast, że silny impuls fiskalny po wybuchu pandemii odegrał istotną rolę w stabilizowaniu gospodarki, a polityka pieniężna – w szczególności strukturalne operacje otwartego rynku (skup przez NBP na rynku wtórnym obligacji skarbowych i gwarantowanych przez Skarb Państwa – red.) – ułatwiły dostarczenie tego impulsu.