Sankcje nałożone na Rosję należy uszczelnić, ale nawet wtedy nie zdziałają cudów

Sankcje, które nałożyły na Rosję kraje Zachodu, są surowe, ale nie są dobrze egzekwowane. Ich uszczelnienie też nie przyniosłoby natychmiastowych efektów – mówi prof. Beata Javorcik, główna ekonomistka EBOR.

Publikacja: 27.03.2024 23:52

Sankcje nałożone na Rosję należy uszczelnić, ale nawet wtedy nie zdziałają cudów

Foto: mat. pras.

Rok temu na forum ekonomicznym w Davos dyrektor zarządzająca Międzynarodowego Funduszu Walutowego Kristalina Georgiewa mówiła: „Podczas gdy potrzebujemy silniejszej międzynarodowej współpracy w wielu obszarach, widać widmo nowej zimnej wojny, która mogłaby doprowadzić do rozpadu świata na rywalizujące ze sobą bloki gospodarcze”. Czy dzisiaj ten scenariusz fragmentacji światowej gospodarki stał się rzeczywistością, czy wciąż jest w sferze zagrożeń i można próbować zapobiec jego realizacji?

Na pewno następują duże zmiany w międzynarodowych przepływach handlowych, które trudno będzie zatrzymać. Szczególnie że rośnie prawdopodobieństwo wygranej Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich w USA, a to oznaczać będzie zaostrzenie konfliktu handlowego z Chinami. Zmiany w handlu w dużej mierze wynikają również z sankcji, które kraje Zachodu nałożyły na Rosję. Eksport z Europy i USA do Rosji dramatycznie zmalał, ale za to wzrósł eksport do Rosji z Chin i Turcji. Równolegle zachodzą zmiany w strukturze walutowej transakcji handlowych. W przypadku Chin jeszcze kilka lat temu 10 proc. eksportu rozliczano w juanie, teraz już ponad 60 proc. chińskiej waluty coraz częściej używają też do wzajemnych rozliczeń kraje trzecie. Dotyczy to m.in. handlu z Rosją produktami, które podlegają sankcjom. W wywiadzie dla Tuckera Carlsona Władimir Putin powiedział, że około 30 proc. rosyjskiego handlu odbywa się obecnie w juanie.

Czy to oznacza, że nakładając sankcje ekonomiczne na Rosję, Zachód wzmocnił gospodarczo Chiny i przyczynił się do upowszechnienia chińskiej waluty w transakcjach międzynarodowych?

W pewnym sensie to było nieuniknione. Zachodnie firmy w dużej mierze wycofały się z handlu z Rosją, tworząc na tamtejszym rynku miejsce dla eksportu chińskiego i tureckiego. Odcięcie kluczowych rosyjskich instytucji finansowych od systemu rozliczeń SWIFT i zamrożenie części rosyjskich rezerw walutowych przyspieszyło z kolei odejście Rosji od handlu w dolarach i euro. Kraje BRICS znów zaczęły więcej mówić o potrzebie stworzenia alternatywnej wobec dolara globalnej waluty rozliczeniowej i rezerwowej.

Wygląda więc na to, że w przyszłości Zachód nie będzie miał już tak dużych możliwości oddziaływania na kraje, które łamią globalny ład, jak dziś w przypadku Rosji. Czy efekty sankcji nałożonych na Rosję uzasadniają ten koszt? Sankcje są skuteczne?

Same w sobie sankcje są surowe, ale Zachód ma problem z ich egzekwowaniem. W Europie sankcje są opracowywane na poziomie Unii Europejskiej, ale egzekwowanie pozostawiono rządom. A rządy mają skłonność do przymykania oko na to, co robią eksporterzy z ich państw. Jest to więc problem koordynacji. Dobrze widać to w naszych analizach: zauważyliśmy, że nastąpiła eksplozja eksportu do państw trzecich, takich jak Kirgistan, Kazachstan i Armenia, tych towarów, których nie można sprzedawać bezpośrednio do Rosji. Drugą metodą omijania sankcji jest wysyłanie towaru tranzytem przez Rosję. Okazuje się, że te towary, które z jakiegoś powodu „spadają z ciężarówek” na terenie Rosji, nie docierając do kraju celowego, to właśnie najczęściej te, które podlegają sankcjom.

Międzynarodowe powiązania gospodarcze nie są najwyraźniej tak kruche, jak obawia się szefowa MFW, skoro nawet bezprecedensowo surowe sankcje nie są w stanie ich zerwać. Co zrobić, żeby zwiększyć skuteczność sankcji?

Banki finansujące i ubezpieczające handel międzynarodowy mają obowiązek dokładnego sprawdzania swoich klientów i posiadania informacji o tym, co i komu ci klienci sprzedają. Podobny obowiązek można np. nałożyć na firmy produkujące towary podlegające sankcjom. Ale nie należy się łudzić, że nawet uszczelnione sankcje doprowadziłyby do krachu gospodarczego w Rosji. Kraj, który jest objęty sankcjami, prowadzi zwykle politykę substytucji importu, czyli stara się produkować to, czego nie może sprowadzić. To poprawia sytuację na jego rynku pracy i podtrzymuje aktywność w gospodarce. Ale to nie oznacza, że sankcje są nieskuteczne. Ich celem jest ograniczenie dostępności wysokich technologii, co na dłuższą metę będzie się negatywnie odbijało na produktywności rosyjskiej gospodarki. Ale musi minąć kilka lat, żeby ten efekt się uwidocznił.

Barierą dla uszczelniania sankcji, np. poprzez obejmowanie nimi także państw trzecich, które dostarczają Rosji towary wykorzystywane w przemyśle zbrojeniowym, jest to, że Zachód jest uzależniony od importu z tych państw niektórych kluczowych surowców. Jak duże jest ryzyko, że wojna handlowa z Rosją, jeśli będzie się rozszerzała, utrudni Europie zieloną transformację, którą rządy traktują priorytetowo?

W naszym ostatnim raporcie o transformacji („Transition report”, flagowa publikacja EBOR, z listopada 2023 r. – red.) pisaliśmy, że podział światowej gospodarki na kilka rywalizujących bloków może spowodować nie tylko koszty ekonomiczne, ale też środowiskowe. To ryzyko wynika właśnie z tego, że Chiny są nieomal monopolistycznym dostawcą niektórych minerałów, które są niezbędne do przeprowadzenia zielonej transformacji. Jeśli napięcia geopolityczne będą eskalowały, Chiny mogą ograniczyć eksport tych surowców.

Kolejną przeszkodą na drodze do dekarbonizacji gospodarki może stać się opór społeczeństwa. Przeciwko zielonej agendzie Unii Europejskiej protestują już rolnicy. Co wynika z państwa badań na temat stosunku ludności w Polsce do zielonej transformacji?

Pozytywnym wnioskiem z naszych badań jest to, że mniej więcej trzy na cztery osoby w krajach, w których działa EBOR, zgadzają się, że zmiany klimatu są faktem i że będą miały poważny wpływ na pokolenie dzisiejszych dzieci. Czyli wierzą, że klimat naprawdę się zmienia. Niestety, to nie oznacza gotowości do przeciwdziałania zmianom klimatu, gdy wiąże się to z kosztami. Przykładowo w większości państw mniej niż połowa ludzi zgodziła się z tym, że rządy powinny priorytetowo traktować ochronę środowiska naturalnego, nawet gdyby oznaczało to likwidacje niektórych miejsc pracy. Większość ludzi nie jest też gotowa płacić wyższych podatków, aby sfinansować walkę z niekorzystnymi zmianami klimatu. Na podstawie tych wyników podzieliliśmy mieszkańców państw EBOR na trzy grupy: dostrzegających zmiany klimatu i skłonnych do ponoszenia kosztów walki z nimi, dostrzegających zmiany klimatu, ale niezaangażowanych w walkę z nimi, oraz sceptyków, czyli ludzi, którzy w ogóle nie wierzą w jakiekolwiek zmiany klimatu. W Polsce, tak jak w większości państw regionu, nieco ponad połowa ludzi należy do sceptyków i do tych niezaangażowanych. To oznacza, że dyskurs publiczny na temat zielonej transformacji może się łatwo zmienić w sposób, który ją opóźni.

Może za dużo o tych kosztach mówimy? No bo jeśli zgadzamy się, że dekarbonizacja gospodarki jest dziś jednym z największych wyzwań rozwojowych, to może trzeba się zgodzić na to, że będziemy ją finansować zwiększonym długiem i żadne dodatkowe podatki nie będą potrzebne.

Łatwiej byłoby tę tezę obronić kilka lat temu, gdy stopy procentowe były bardzo niskie. Ekonomiści są dość zgodni co do tego, że to był ewenement, który szybko nie powróci. Pożyczanie stało się droższe. Ale bezpośrednie koszty finansowe zielonej transformacji to jest tylko niewielka część jej całkowitych kosztów. Ważniejsze jest to, jak dekarbonizacja zmieni rynek pracy, jak przekształci nasze wzorce konsumpcji, to, jak mieszkamy i jak się przemieszczamy. Zielona transformacja, co zresztą ten termin sugeruje, zmieni strukturę naszych gospodarek. Niektóre branże przestaną istnieć, ich pracownicy będą musieli się przekwalifikować. Te zmiany będą bardziej dotkliwe dla osób gorzej wykształconych, z dolnych szczebli drabiny zarobków, które nie mają oszczędności, które mogłyby im pomóc w okresie przejściowym. I tak się składa, że to właśnie w tej grupie jest najwięcej sceptyków i niezaangażowanych.

We wspomnianym raporcie poświęcają państwo sporo miejsca kwestii mieszkalnictwa, która w Polsce budzi wiele emocji, na ogół negatywnych. Tak jak wiele społeczeństw postkomunistycznych jesteśmy przyzwyczajeni do tej idei mieszkania na własność. Od kilkunastu lat każdy kolejny rząd próbuje więc wspierać dostępność mieszkań, oferując jakieś preferencyjne kredyty. Efektem tych zabiegów jest szybki wzrost cen, który zmniejsza dostępność mieszkań dla wszystkich z wyjątkiem bezpośrednich beneficjentów tych programów. Jak z tego błędnego koła wyjść?

Nie wiem, czy znam jakieś dobre, kompleksowe rozwiązanie. Jakimś remedium byłoby na pewno zwiększenie liczby mieszkań socjalnych, dostępnych dla osób najuboższych, które nie mają zdolności kredytowej, aby kupić mieszkanie na własność, ani wystarczających dochodów, żeby wynająć je na rynkowych warunkach. W naszym raporcie pokazujemy, że w krajach Europy Środkowo-Wschodniej takich mieszkań jest mało. W subsydiowanych w ten czy inny sposób lokalach w Polsce mieszka niespełna 10 proc. osób, podczas gdy w krajach zachodniej Europy często ponad 20 proc.

Najbardziej zaskakującym wątkiem w państwa raporcie, w jakimś stopniu powiązanym z kwestią mieszkalnictwa, są wyniki badań dotyczących satysfakcji z życia. Okazuje się, że Polska jest jednym z nielicznych krajów wśród tych, w których działa EBOR, gdzie od niemal dwóch dekad poziom satysfakcji z życia stoi w miejscu. To kłóci się z bardzo szybkim rozwojem polskiej gospodarki w tym okresie.

Na początek warto podkreślić, że Polska jest mniej więcej w środku, jeśli chodzi o średni poziom zadowolenia z życia. Według innych badań w samej UE Polska jest zaś pod tym względem w czołówce. To nie jest więc tak, że Polacy są szczególnie nieszczęśliwi i do tego nie widzą żadnej poprawy. Po drugie, między 2016 a 2022 r. poziom satysfakcji z życia w Polsce w zasadzie się nie zmienił, podczas gdy na przykład w Niemczech i na Litwie mocno zmalał. To prawdopodobnie miało związek z  wojną w Ukrainie, obawami o bezpieczeństwo, ale też z jej negatywnymi gospodarczymi skutkami, które w Niemczech i w krajach bałtyckich były bardzo widoczne. Można przypuszczać, że gdyby nie wojna w Ukrainie, to poziom zadowolenia z życia w Polsce trochę by wzrósł.

CV

Beata Javorcik

Prof. Beata Javorcik od września 2019 r. jest główną ekonomistką Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju. Na czas sprawowania tej funkcji zawiesiła pracę naukową na Uniwersytecie Oksfordzkim, na którym wykłada od 2010 r. Javorcik jest pierwszą kobietą, która uzyskała tytuł profesora ekonomii tej uczelni. Wcześniej pracowała m.in. w Banku Światowym. Doktorat w dziedzinie ekonomii uzyskała na Uniwersytecie Yale.

Rok temu na forum ekonomicznym w Davos dyrektor zarządzająca Międzynarodowego Funduszu Walutowego Kristalina Georgiewa mówiła: „Podczas gdy potrzebujemy silniejszej międzynarodowej współpracy w wielu obszarach, widać widmo nowej zimnej wojny, która mogłaby doprowadzić do rozpadu świata na rywalizujące ze sobą bloki gospodarcze”. Czy dzisiaj ten scenariusz fragmentacji światowej gospodarki stał się rzeczywistością, czy wciąż jest w sferze zagrożeń i można próbować zapobiec jego realizacji?

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Klub ekspertów
Alfred Kammer: Bezrobocie w Europie nie jest tylko historycznym problemem
Klub ekspertów
Marcin Mazurek: Nie doceniamy witalności polskiej gospodarki
Klub ekspertów
Prof. Maciej Bałtowski: Bilans członkostwa Polski w UE jest jednoznacznie dodatni
Klub ekspertów
Łukasz Rachel: Jak zatopić rosyjską flotę cieni?
Klub ekspertów
Piotr Lewandowski: AI to dla nas bardziej szansa niż zagrożenie