Od lat słyszymy, że rząd PiS podkopuje atrakcyjność inwestycyjną Polski przez naruszanie praworządności, konfliktowanie się z UE, zaciemnianie obrazu finansów publicznych i zwiększanie roli państwa w gospodarce. Tymczasem zagraniczny kapitał płynie do Polski szerokim strumieniem, ostatnio dowiedzieliśmy się o gigantycznej inwestycji Intela. Ostrzeżenia były na wyrost?
Z tej inwestycji trzeba się cieszyć. Bardzo dobrze, że to nie jest kolejna fabryka chipsów, tylko chipów. Ten rodzaj produkcji, którą planuje Intel, jest wysoko usytuowany w łańcuchu wartości dodanej. Ma też duże znaczenie strategiczne. Bez rozwoju technologii wytwarzania chipów nie będzie restrukturyzacji gospodarki, którą muszą przejść wszystkie kraje. Ta inwestycja ma również znaczenie militarno-politycznie. Jest sygnałem, że USA traktują Polskę jako kraj sojuszniczy. Takich inwestycji nie powierza się krajowi, któremu się nie ufa.
Ale narodowość kapitału ma też znaczenie dla oceny, co z tej inwestycji wynika. Wszystkie polskie rządy, bez wyjątku, dbały o dobre stosunki z USA, o to, żebyśmy mogli mieć status ważnego sojusznika. W tym celu rząd SLD wysłał przecież polskie wojska do Iraku. Z tego też powodu amerykańskie inwestycje korzystają ze specjalnego parasola obronnego. Nie możemy uważać, że tak jak myśli inwestor amerykański, będzie myślał każdy inny inwestor.
Ale inwestycji zagranicznych spoza USA też w Polsce nie brakuje. Płynie do nas m.in. kapitał z Niemiec, Korei Płd.
Trzeba jednak pamiętać o tym, że większość bezpośrednich inwestycji zagranicznych w Polsce to dziś reinwestycje zysków, a nie projekty typu greenfield. Reinwestycje też oczywiście są pozytywnym zjawiskiem, świadczą o tym, że inwestorzy, którzy weszli do Polski wcześniej, wciąż widzą tu potencjał rozwojowy. Pewne nowe możliwości stwarzać może to, że Polska uchodzi za kraj, którego znaczenie w stosunkach amerykańsko-europejskich rośnie. A jednocześnie to, że jesteśmy krajem przyfrontowym, nie pogorszyło warunków gospodarowania w Polsce, czego można się było obawiać tuż po wybuchu wojny w Ukrainie. Tak się nie stało, a niektóre firmy mogą już dostrzegać perspektywę uczestnictwa Polski w obudowie Ukrainy. Chociaż sam w tej sprawie pozostaję sceptyczny.
Sporemu napływowi inwestycji zagranicznych towarzyszy systematyczny spadek stopy inwestycji ogółem, w 2022 r. wyniosła ona niespełna 17 proc. PKB. Czy można za to winić rząd, czy raczej jest to wynik zmian strukturalnych w gospodarce, tzn. przesuwania się aktywności od przemysłu ku mało kapitałochłonnym usługom?
Zagraniczni inwestorzy, którzy są już w Polsce obecni, są oswojeni z naszym rynkiem, dla nich zmiany z ostatnich lat nie są odstraszające. Duża część tych inwestycji to centra usług dla biznesu, dla których lokalizacji największe znaczenie miał i ma potencjał rynku pracy, wysokie kompetencje pracowników, jakość uczelni itp., a nie bieżące zmiany prawne. Ci inwestorzy korzystają też z międzynarodowej ochrony, której krajowi inwestorzy nie mają. Nie powiedziałbym jednak, że praworządność nie ma znaczenia. Po prostu jej związek z inwestycjami nie jest bezpośredni – z wyjątkiem środków unijnych i inwestycji publicznych finansowanych w ten sposób, bo w tym przypadku istnieje ścisła zależność pomiędzy oceną stanu praworządności w Polsce a dostępem do środków z KPO i tempem uruchamiania funduszy z budżetu UE na lata 2021-2027. Dla krajowych, prywatnych przedsiębiorców liczy się jednak przede wszystkim poziom niepewności związany z obiegiem gospodarczym. Ich wstrzemięźliwość w inwestycjach wynika z częstych zmian systemu podatkowego, nieczytelnych przepisów, ustawicznego zaskakiwania kolejnymi regulacjami. To nie sprzyja pewności obrotu, a więc też nie sprzyja inwestycjom.
Nie będzie inwestycji bez dostępu do kapitału, którego źródłem w Polsce tradycyjnie były banki. Czy niepokoi Pana wyrok TSUE w sprawie kredytów frankowych, którego koszty dla banków szacowane są na 100 mld zł? Jakie to będzie miało implikacje gospodarcze?
Niepokoić nas powinno to, że do tej sytuacji w ogóle doszło. Na rynku kredytowym powinna obowiązywać zasada, że zaciąga się je w tej walucie, w której uzyskuje się dochody. W czasie, gdy kredyty frankowe były popularne, były głosy, które o tym przypominały, ale nadzór bankowy nie zareagował na to dostatecznie szybko i zdecydowanie. Później, gdy stało się jasne, że te kredyty są miną podłożoną pod sektor bankowy, też były głosy, żeby rozbroić ją zanim wybuchnie. I tego również nie zrobiono.