Czy można już powiedzieć, że NBP udało się przeprowadzić tzw. miękkie lądowanie gospodarki, tzn. pokonać inflację nie powodując przy tym recesji? W przemyśle i handlu detalicznym recesję wprawdzie widać, ale – po pierwsze – trudno uznać ją za efekt zacieśnienia polityki pieniężnej i – po drugie – nie doszło do wzrostu bezrobocia. Tymczasem inflacja jest ewidentnie w odwrocie.
Moim zdaniem jest za wcześnie na taką tezę. Definicja miękkiego lądowania zawiera powrót inflacji do celu banku centralnego albo przynajmniej w jego pobliże. W USA, gdzie inflacja jest już na poziomie 3 proc., taka teza może być uprawniona. Ale u nas problem nadmiernego wzrostu cen jest daleki od rozwiązania. Teraz inflacja jest w okolicy 10–11 proc., a na koniec roku w najlepszym przypadku będzie w okolicy 7 proc. To wciąż trzykrotnie wyżej niż wynosi cel NBP (2,5 proc. z odchyleniami o 1 pkt proc. w każdą stronę – red.).
Inflacja jest wciąż za wysoka, ale można argumentować, że jest na spadkowej trajektorii. Szczególnie wymowna jest deflacja w przemyśle wytwórczym. Łatwo sobie wyobrazić, że prędzej czy później to samo zobaczymy w cenach towarów konsumpcyjnych.
Powrót inflacji do celu NBP wcale nie jest przesądzony. Mamy za sobą kilka miesięcy ostrego hamowania inflacji, ale to był pod pewnymi względami wyjątkowy okres. Po pierwsze, wyraźnie umocnił się złoty, co negatywnie wpływało na ceny importu surowców i innych materiałów. Po drugie, w przemyśle nastąpił efekt bicza. Firmy zgromadziły nadmierne zapasy i część z nich jest gotowa mocniej obniżać ceny swoich towarów, aby te zapasy unormować. Ale to nie będzie trwało w nieskończoność. W USA i w Azji już widać oznaki normalizacji w przemyśle. Oczywiście, modele ekonomiczne pokazują, że inflacja będzie nadal malała, zbiegając z czasem do celu, ale to jest raczej założenie niż prognoza. W modelach zakłada się, że szoki ekonomiczne wygasają, a inflacja wraca do trendu wyznaczonego właśnie przez cel inflacyjny. To założenie może nie być prawdziwie, jeśli oczekiwania inflacyjne się odkotwiczyły, tzn. oderwały od celu. W mojej ocenie nie można wykluczyć, że inflacja będzie jeszcze opadała, ale ustabilizuje się nie w pobliżu celu NBP, tylko np. w okolicy 5–6 proc. Takie obawy są widoczne na rynku finansowym. Rentowność obligacji dziesięcioletnich utrzymuje się w okolicy 5,5 proc. Jeśli w to wbudowana jest realna stopa procentowa nieco powyżej zera, to oczekiwania inflacyjne inwestorów są właśnie w okolicy 5 proc. w horyzoncie kilkuletnim. To jest uzasadnione, biorąc pod uwagę to, co dzieje się na rynku pracy, duże podwyżki płacy minimalnej i waloryzację świadczeń.
Nie można wykluczyć, że inflacja będzie jeszcze opadała, ale ustabilizuje się nie w pobliżu celu NBP, tylko np. w okolicy 5–6 proc. Takie obawy są widoczne na rynku finansowym.
Mikołaj Raczyński