Marta Petka-Zagajewska: Stagnacja w Niemczech to nie wyrok dla Polski

W 2024 r. gospodarka Niemiec będzie słaba, ale akurat popyt konsumpcyjny będzie tam odżywał. Z perspektywy Polski, która jest ważnym eksporterem dóbr konsumpcyjnych, taka stagnacja za Odrą nie będzie groźna - uważa Marta Petka-Zagajewska, dyrektorka Biura Analiz Makroekonomicznych w PKO BP.

Publikacja: 03.01.2024 17:16

Według prognoz ekonomistów, w 2024 r. Niemcy drugi rok z rzędu będą tkwiły w stagnacji.

Według prognoz ekonomistów, w 2024 r. Niemcy drugi rok z rzędu będą tkwiły w stagnacji.

Foto: Krisztian Bocsi/Bloomberg

Prognozy PKO BP dla polskiej gospodarki na 2024 r. należą do najbardziej optymistycznych. Spodziewają się państwo wzrostu PKB o 3,8 proc., podczas gdy przeciętnie uczestnicy noworocznej ankiety „Rzeczpospolitej” oczekują wyniku na poziomie 3 proc. Jakie są źródła różnic między państwa scenariuszem a dominującymi wśród ekonomistów prognozami?

Po pierwsze, mamy nieco inne założenia dotyczące ścieżki inflacji, która cały czas jest niezmiernie istotna dla prognoz konsumpcji. To właśnie sukcesywny spadek inflacji będzie jednym z czynników pobudzających konsumpcję, która będzie grała pierwsze skrzypce w strukturze naszego wzrostu gospodarczego. Drugi element, który sprawił, że na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy rewidowaliśmy w górę prognozy wzrostu PKB w 2024 r., to założenia dotyczące aktywności inwestycyjnej. Zaskakujące pozytywnie dane dotyczące aktywności inwestycyjnej firm w II połowie 2023 r. pokazują, że apetyt inwestycyjny w przedsiębiorstwach nie jest tak wątły, jak sugerują badania ankietowe. To pozwala oczekiwać, że w 2024 r., kiedy perspektywy wzrostu gospodarczego będą lepsze, firmy powinny jeszcze chętniej myśleć o inwestycjach. Dodatkowo wydaje się, że znowu w zasięgu ręki są pieniądze na Krajowy Plan Odbudowy. Szansa na to, że uda się nam przekonać Komisję Europejską do tego, że będziemy realizować kamienie milowe, pozwalające odblokować te pieniądze, jest dużo większa niż była jeszcze trzy miesiące temu.

W październiku ub.r. prognozę inflacji autorstwa PKO BP przywoływał prezes NBP Adam Glapiński, widząc w niej uzasadnienie dla mocnej obniżki stóp procentowych. Wskazywała ona na to, że na przełomie I i II kwartału br. inflacja będzie nieopodal celu NBP. Później jednak zapowiadała odbicie inflacji. Ta U-kształtna ścieżka inflacji pozostaje najbardziej prawdopodobnym scenariuszem na 2024 r.?

Prezes NBP potraktował naszą prognozę nieco wybiórczo, skupiając się na krótkim horyzoncie. Według nas na przełomie I i II kwartału inflacja osiągnie dołek w okolicy 3 proc., a więc już w szeroko definiowanym celu inflacyjnym (2,5 proc. +/- 1 pkt proc. – red.). Ale potem, jak oczekujemy, będzie się odbudowywała, na koniec 2024 r. znajdzie się między 4 a 5 proc. Wychodzi nam, że średnio w 2024 r. inflacja wyniesie nieco poniżej 5 proc. W porównaniu to 2023 r., gdy przeciętna inflacja wyniosła 11,5 proc., to bardzo duża zmiana, ale wciąż nie można powiedzieć, że w procesach inflacyjnych wszystko już jest w porządku. Nasza prognoza na 2025 r. na razie nie jest niższa od prognozy na 2024 r. Wciąż będziemy się więc mierzyli z inflacją wyraźnie powyżej celu NBP.

Czytaj więcej

Rozwój będzie szybki, ale niezbyt zdrowy

Taka inflacja nie będzie niepokojąca dla konsumentów? Jesienią 2021 r., gdy osłabły obawy związane z pandemią Covid-19, a jeszcze nie pojawiły się nowe, związane z wojną w Ukrainie, to właśnie inflacja wyraźnie popsuła nastroje konsumentów.

Z punktu widzenia konsumentów najważniejsze będzie to, co będzie działo się po stronie płac. A naszym zdaniem będziemy mieli cały czas do czynienia z wzrostem przeciętnego wynagrodzenia przewyższającym 11 proc. rok do roku. Przy inflacji ponad dwukrotnie niższej niż w 2023 r. będzie to oznaczało, że w ujęciu realnym gospodarstwa domowe będą dużo zyskiwały. I właśnie to sprawia, że w naszej ocenie istnieje przestrzeń do silnego odbicia konsumpcji. Już na początku 2024 r. spożycie gospodarstw domowych może rosnąć realnie w tempie około 4 proc. rocznie, a w dalszej części roku nawet szybciej. I nie wydaje mi się, żeby ta prognoza była wygórowana. Tzn. jeśli dane będą nas zaskakiwały, to raczej szybszym wzrostem konsumpcji niż wolniejszym.

Skrajna prognoza w noworocznej ankiecie „Rz” wskazuje na wzrost konsumpcji w 2024 r. o 5,6 proc. Dominują jednak prognozy niższe od państwa, która wynosi 4,2 proc. Sceptycy, którzy nie wierzą w boom konsumpcyjny, twierdzą, że realny wzrost dochodów gospodarstwa domowe wykorzystają do odbudowy oszczędności.

Jeżeli nie wystąpią negatywne zdarzenia, takie jak eskalacja wojny za naszą wschodnią granicą lub kolejne szoki kosztowe, to trudno zakładać, że nastroje konsumentów się pogorszą. Tu potrzebne jest zastrzeżenie, że takim szokiem kosztowym może być odmrożenie cen nośników energii w trakcie roku, podczas gdy my zakładamy, że nastąpi to dopiero w 2025 r. W każdym razie teraz wskaźniki koniunktury konsumenckiej pokazują, że pesymizm bardzo szybko wygasa.

Znamienne jest przy tym to, że wyprzedający wskaźnik ufności konsumenckiej jest od dłuższego czasy wyraźnie wyżej niż bieżący wskaźnik.

To jest bardzo wyraźny sygnał, że konsumenci uważają, że teraz może nie jest jeszcze najlepiej, ale przyszłość będzie łatwiejsza z punktu widzenia zarządzania budżetem domowym. W przeszłości, pomijając pandemię, gdy po prostu możliwości wydawania były ograniczone, gospodarstwa domowe do oszczędzania skłaniały obawy przed znaczącym pogorszeniem sytuacji na rynku pracy. Teraz tego nie widać. Nawet w 2023 r., kiedy gospodarka była bliska stagnacji, stopa bezrobocia była płaska jak stół i to taki bez nóg. Trudno sobie wyobrazić, co mogłoby wzniecić strach przed utratą pracy. Wydaje mi się, że w takim otoczeniu będziemy raczej chcieli korzystać z uroków życia, niż budować poduszkę oszczędności na potencjalnie trudne kwartały. Szczególnie, że dochody najbardziej będą rosły w gospodarstwach domowych, w których są one relatywnie niskie. A takie gospodarstwa każdy dodatkowy dochód przeznaczają na konsumpcję. W Polsce oszczędza 15 proc. najlepiej zarabiających gospodarstwa domowych.

Czy nie jest tak, że szybki wzrost realnych dochodów w 2024 r. będzie zjawiskiem jednorazowym? Podwyżka płacy minimalnej w br. o 20 proc. to jeszcze decyzja poprzedniego rządu, nowy może nie być pod tym względem tak hojny. Podwyżki płac nauczycieli i pracowników administracji publicznej to z kolei realizacja obietnic wyborczych, które też za rok mogą się nie powtórzyć. Nie powtórzy się też zapewne waloryzacja 500+. Gospodarstwa domowe mogą się obawiać, że w 2025 r., gdy inflacja wciąż będzie w okolicy 5 proc., ich realne dochody znów zmaleją?

Zdaje sobie sprawę, że to może zabrzmieć dziwnie, ale z punktu widzenia stabilności gospodarczej w średnim terminie, powinniśmy sobie życzyć tego, żeby płace nie rosły stale w tempie 11-12 proc. rocznie, przynajmniej tak długo, jak długo znacznie wolniej rośnie nasza wydajność. Ale też nie spodziewałabym się, że wzrost płac mocno zwolni i będzie znów poniżej inflacji. Jeszcze zanim wystrzeliła inflacja, wynagrodzenia rosły w tempie około 8 proc. Koniunkturę na rynku pracy w coraz większym stopniu determinuje strona podażowa, coraz mniejsza dostępność pracowników. I ten czynnik będzie się utrzymywał. W średnim terminie wzrost płac powinien ustabilizować się w okolicy 7-8 proc., co nawet przy inflacji zakotwiczonej w okolicy 3-4 proc. będzie oznaczało, że w ujęciu realnym dochody gospodarstw domowych będą rosły.

Jak zmieniłby się państwa scenariusz inflacyjny, gdyby VAT na żywność wzrósł z 0 do 5 proc. z początkiem II kwartału, a ceny nośników energii zostałyby odmrożone w połowie roku, czyli w zgodzie z obecnie obowiązującymi uchwałami?

Nasz scenariusz bazowy zakłada, że w odniesieniu do cen żywności tarcza antyinflacyjna zostanie wygaszona w połowie roku. Lato to jest okres, kiedy ceny żywności sezonowo się trochę cofają, więc przywrócenie stawki VAT do 5 proc. może być łatwiejsze. Jeśli chodzi o tarczę w odniesieniu do cen nośników energii, to zakładamy, że będzie utrzymana do końca br. Gdyby jednak VAT wróciłby do normy z końcem I kwartału, a w połowie roku odmrożone zostałyby ceny nośników energii, to na koniec roku inflacja byłaby w okolicach 8-9 proc. Z drugiej strony później, w 2025 r., inflacja byłaby niższa i może szybciej osiągnęłaby cel NBP. Ale politycznie to byłaby trudna decyzja. Trzeba pamiętać o tym, że jesteśmy w trakcie kilkuletniej kampanii wyborczej. Dopiero co odbyły się wybory do parlamentu, na 2024 r. zaplanowane są wybory samorządowe i europejskie, a w 2025 r. odbędą się zapewne wybory prezydenckie.

Wróćmy do wątku inwestycji. Powiedziała pani, że powodem do optymizmu na 2024 r. jest to, że dość żywotne są inwestycje przedsiębiorstw. Pesymiści mówią, że za tym zjawiskiem stoi kilka dużych spółek Skarbu Państwa, a mniejsze przedsiębiorstwa nie inwestują. Czy można liczyć na to, że to się zmieni, skoro w 2024 r. wraz z hamowaniem inflacji prawdopodobnie zmaleją marże zysku firm, a historycznie inwestycje rosły wtedy, gdy rosły też marże?

Kondycja finansowa firm w ogóle może być bardzo ciekawym tematem w 2024 r. Ekonomiści będą mówić, że w gospodarce jest coraz lepiej, że realny wzrost przyspiesza do ponad 3 proc., a może nawet ponad 4 proc. pod koniec roku, ale firmy mogą tego nie widzieć. Z punktu widzenia przedsiębiorstw ważniejsze są wartości w ujęciu nominalnym. A przy inflacji na poziomie 4-5 proc. nominalny wzrost gospodarki w 2024 r. będzie słabszy niż w 2023 r. przy inflacji na poziomie 11-12 proc. Zgadzam się też z tym, że obraz inwestycji jest nieco zakłamany przez nakłady dużych firm. Wśród mniejszych przedsiębiorstw utrzymywał się wysoki poziom niepewności, a wysokie stopy procentowe utrudniały dostęp do finansowania zewnętrznego. To wszystko sprawiało, że apetyty inwestycyjne tych firm były bardzo niskie. Myślę jednak, że dla nich kluczowe będzie przekonanie, że minęliśmy już dno spowolnienia. To się stało już w I połowie 2023 r., ale wciąż jest dużo obaw związanych z wątłą kondycją gospodarki strefy euro, a przede wszystkim Niemiec.

Słabość Niemiec to jedna z przyczyn tego, że większość ekonomistów ostrożniej ocenia perspektywy polskiej gospodarki niż państwo. Mają wątpliwości, czy PKB Polski może podskoczyć o około 4 proc., gdy Niemcy będą w stagnacji.

Ten rok może potwierdzić to, co znamy już z przeszłości: polska i niemiecka gospodarka są z sobą mocno skorelowane na ścieżce wzrostowej, natomiast kiedy niemiecka gospodarka hamuje, to ta korelacja się bardzo mocno zmniejsza. W okresach słabości gospodarka Niemiec nie wyznacza kierunku gospodarce Polski. Ważna jest przy tym struktura wzrostu gospodarczego. W strefie euro, także w Niemczech, wzrost PKB może być słaby, ale konsumpcja będzie się odbudowywała z tych samych powodów, co w Polsce. A ponad 30 proc. naszego eksportu stanowią dobra konsumpcyjne. , Polskie firmy mogą więc dostrzegać perspektywę wzrostu popytu i w tych warunkach powinny skupić się na ochronie marż zysku od strony kosztowej. A to z kolei wymaga inwestycji. To będzie przypominało sytuację sprzed szoku inflacyjnego, gdy głównym bodźcem do inwestowania nie była chęć zdobywania większego kawałka rynku czy rozszerzenia swojej działalności, ale poprawa efektywności energetycznej i wydajność pracy.

Czy spodziewają się państwo, że w 2024 r. Rada Polityki Pieniężnej znajdzie przestrzeń do obniżki stóp procentowych?

Tak, prognozujemy, że RPP zdecyduje się na dwie obniżki stóp o 0,25 pkt proc. każda. Zakładamy, że Rada może tę przestrzeń do obniżek dostrzec dość szybko, już w marcu. Będzie to wynikało z bieżącej inflacji…

…złośliwi mówią, że ze zbliżających się wyborów samorządowych.

Jednym z kluczowych uzasadnień bardzo dużej i zaskakującej obniżki stóp procentowych we wrześniu była chęć dostosowania stóp do bieżącego poziomu inflacji. W naszym bazowym scenariuszu zakładamy, że w marcu Rada będzie już widziała inflację na poziomie 4 proc. Jeśli będzie konsekwentna, to może zinterpretować to jako sygnał, że poziom stóp znów wymaga dostosowania do bieżącego poziomu inflacji. Dodatkowo, w marcu RPP pozna nową projekcję inflacji Departamentu Analiz i Badań Ekonomicznych NBP. Zawsze jak mantrę powtarzamy, że RPP czeka na nową projekcję, ale tym razem ona faktycznie może mieć znaczenie. Po pierwsze dlatego, że obejmie 2026 r., gdy inflacja może być już w celu NBP. Po drugie, będzie uwzględniała już część decyzji z zakresu polityki fiskalnej, które budziły niepewność RPP. Pod koniec roku możliwa będzie jeszcze jedna obniżka stóp związana z sytuacją w otoczeniu zewnętrznym. Globalnie 2024 r. będzie okresem łagodzenia polityki pieniężnej. Rynek zakłada, że w USA i w strefie euro do obniżek stóp dojdzie już na przełomie I i II kwartału br. My sądzimy, że nastąpi to w połowie roku. Jeśli RPP będzie szła w przeciwną stronę, to będzie musiała się mierzyć z presją na umocnienie złotego. Biorąc pod uwagę to, że w przeszłości Rada uważała aprecjację złotego za ryzyko dla gospodarki, uważamy, że zdecyduje się na ostrożne dostosowanie się do globalnego cyklu obniżek stóp procentowych.

Prognozy PKO BP dla polskiej gospodarki na 2024 r. należą do najbardziej optymistycznych. Spodziewają się państwo wzrostu PKB o 3,8 proc., podczas gdy przeciętnie uczestnicy noworocznej ankiety „Rzeczpospolitej” oczekują wyniku na poziomie 3 proc. Jakie są źródła różnic między państwa scenariuszem a dominującymi wśród ekonomistów prognozami?

Po pierwsze, mamy nieco inne założenia dotyczące ścieżki inflacji, która cały czas jest niezmiernie istotna dla prognoz konsumpcji. To właśnie sukcesywny spadek inflacji będzie jednym z czynników pobudzających konsumpcję, która będzie grała pierwsze skrzypce w strukturze naszego wzrostu gospodarczego. Drugi element, który sprawił, że na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy rewidowaliśmy w górę prognozy wzrostu PKB w 2024 r., to założenia dotyczące aktywności inwestycyjnej. Zaskakujące pozytywnie dane dotyczące aktywności inwestycyjnej firm w II połowie 2023 r. pokazują, że apetyt inwestycyjny w przedsiębiorstwach nie jest tak wątły, jak sugerują badania ankietowe. To pozwala oczekiwać, że w 2024 r., kiedy perspektywy wzrostu gospodarczego będą lepsze, firmy powinny jeszcze chętniej myśleć o inwestycjach. Dodatkowo wydaje się, że znowu w zasięgu ręki są pieniądze na Krajowy Plan Odbudowy. Szansa na to, że uda się nam przekonać Komisję Europejską do tego, że będziemy realizować kamienie milowe, pozwalające odblokować te pieniądze, jest dużo większa niż była jeszcze trzy miesiące temu.

Pozostało 89% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Klub ekspertów
Alfred Kammer: Bezrobocie w Europie nie jest tylko historycznym problemem
Klub ekspertów
Marcin Mazurek: Nie doceniamy witalności polskiej gospodarki
Klub ekspertów
Prof. Maciej Bałtowski: Bilans członkostwa Polski w UE jest jednoznacznie dodatni
Klub ekspertów
Łukasz Rachel: Jak zatopić rosyjską flotę cieni?
Klub ekspertów
Sankcje nałożone na Rosję należy uszczelnić, ale nawet wtedy nie zdziałają cudów