W 2023 r. produkt krajowy brutto Polski wzrósł o zaledwie 0,2 proc., poniżej szacunków większości ekonomistów formułowanych już na początku 2024 r. Jeśli założyć, że GUS nie zrewidował danych za pierwsze trzy kwartały ubiegłego roku, taki wynik sugeruje, że rozczarowujący był wzrost PKB tylko w IV kwartale. To zaś miałoby spore znaczenie dla prognoz na 2024 r. Państwa scenariusz wymagał aktualizacji?
Nie. Wyniki gospodarki w IV kwartale 2023 r. nie były jednoznacznie złe. Rozczarowały sytuacja na rynku pracy, dynamika dochodów gospodarstw domowych i w konsekwencji siła popytu konsumpcyjnego. Ale to nie mówi wiele o przyszłości. Aktywność inwestycyjna zaskoczyła pozytywnie. Dynamika produkcji budowlano-montażowej w ostatnich miesiącach ub.r. sugeruje, że nakłady brutto na środki trwałe wzrosły w IV kwartale bardziej, niż można było oczekiwać.
Wzrost wydatków konsumpcyjnych w IV kwartale w ujęciu rok do roku był prawdopodobnie wolniejszy niż w III kwartale. To nie przekreśla scenariusza solidnego odbicia popytu w 2024 r., który miał być kołem zamachowym wzrostu PKB?
Moim zdaniem korzystny scenariusz dla konsumpcji nie jest przekreślony. Już teraz wiemy, że będą działały mechanizmy, które mocno zwiększą realny wzrost dochodów gospodarstw domowych. Najważniejszym z tych mechanizmów jest spadek inflacji. Wszystko wskazuje na to, że przynajmniej w pierwszej połowie 2024 r. inflacja obniży się bardziej, niż oczekiwali najwięksi nawet optymiści, w tym my. Nasza śmiała prognoza (z października ub.r. – red.) wskazywała, że na przełomie I i II kwartału inflacja otrze się o 3,5 proc., czyli górną granicę pasma dopuszczalnych odchyleń od celu NBP (wynosi 2,5 proc. +/- 1 pkt proc. – red.). Dziś wydaje się, że znajdzie się poniżej celu. Nawet jeśli w II połowie roku wzrost cen przyspieszy, to widać szansę na to, że średnio w 2024 r. wyniesie około 4 proc. Widać oznaki ożywienia na rynku pracy. Ankietowe badania wśród przedsiębiorstw wskazują na wzrost popytu na pracowników. W połączeniu z presją na wzrost płac wynikającą z decyzji administracyjnych, tzn. z podwyżki płacy minimalnej i podwyżek w sferze budżetowej, powinno to podtrzymać nominalną dynamikę dochodów na wysokim poziomie. Zakładamy, że nominalne wynagrodzenia w gospodarce będą rosły w tempie przekraczającym 10 proc. rocznie. Przy spadku inflacji będzie to oznaczało, że realna dynamika dochodów znajdzie się w okolicy 6–7 proc., a chwilami nawet 8 proc. Nawet jeśli – jak zakładamy – gospodarstwa domowe będą dążyły do odbudowania oszczędności, naruszonych przez szok inflacyjny i szok stopy procentowej, to i tak zostanie miejsce na wzrost realnej konsumpcji o co najmniej 4 proc.
Dlaczego inflacja wyhamowała bardziej, niż można było oczekiwać zaledwie kilka miesięcy temu?