Ryszard Rapacki, SGH: Polska dryfuje w złym kierunku

Polski kapitalizm upodabnia się do modelu śródziemnomorskiego – ocenia prof. Ryszard Rapacki, wykładowca SGH.

Publikacja: 20.04.2023 03:00

Ryszard Rapacki, SGH: Polska dryfuje w złym kierunku

Foto: Fotorze,a Krzysztof Skłodowski

Czy Polska jest jeszcze krajem kapitalistycznym?

Sam się nad tym często zastanawiam. Definicji kapitalizmu jest całe multum, ale jeśli przyjąć, że istnieją trzy filary tego systemu gospodarczego - dominująca rola własności prywatnej, duże znaczenie mechanizmu rynkowego dla alokacji zasobów oraz motyw zysku jako podstawowe kryterium podejmowania decyzji – to Polska pozostaje krajem kapitalistycznym. Ale w wyniku zmian, które nastąpiły po 2015 r., jest to kapitalizm obciążony coraz liczniejszymi przypadłościami, z wieloma elementami obcymi, zaczerpniętymi nawet z socjalizmu, i coraz mniej efektywny. To samo dotyczy Węgier po 2010 r.

A co takiego właściwie stało się po 2015 r.? Rola państwa w gospodarce wzrosła, zwiększyła się skala interwencjonizmu i poziom wydatków publicznych w stosunku do PKB. Wzrosło znaczenie spółek skarbu państwa, a wielu ekonomistów kwestionuje niezależność banku centralnego. Ale czy to wszystko nie wpisuje się w globalne tendencje związane z ostatnimi kryzysami, najpierw pandemią Covid-19, a teraz kryzysem energetycznym?

Istnieje kilka popularnych typologii modeli kapitalizmu. Jedna z nich (ang. Varieties of Capitalism) wyróżnia w tzw. świecie zachodnim dwie odmiany tego systemu: liberalną gospodarkę rynkową (ang. LME), której w innej popularnej klasyfikacji odpowiada model anglosaski, oraz koordynowaną gospodarkę rynkową (ang. CME), czyli inaczej model kontynentalny. Ta pierwsza odmiana jest egzemplifikowana przez USA, Wielką Brytanię i Irlandię, a druga przez Niemcy, Francję, Holandię czy Austrię. Podstawowa różnica między nimi sprowadza się do mechanizmu koordynacji decyzji gospodarczych. W pierwszym przypadku (LME) decydujący jest rynek, w tym przede wszystkim rynek kapitałowy, nieograniczony przez interwencje państwa. Tę odmianę określa się też niekiedy mianem kapitalizmu dla akcjonariuszy. Model koordynowany (CME) to inaczej kapitalizm interesariuszy. Decyzje są tu bardziej dalekowzroczne, podejmowane nie tylko w interesie akcjonariuszy, ale też z myślą o środowisku, przyszłych pokoleniach itp. Takie decyzje są szeroko konsultowane ze związkami zawodowymi, organizacjami pracodawców, samorządami, organizacjami pozarządowymi, więc siłą rzeczy podejmowane są dłużej. Dlatego mówi się niekiedy o modelu deliberatywnym. Otóż moim zdaniem w Polsce po 2015 r. próbuje się wyprzeć z naszego patchworkowego kapitalizmu elementy z odmiany liberalnej. Ogranicza się zakres koordynacji rynkowej. Państwo zawłaszczyło przedsiębiorstwa z udziałem skarbu państwa, które wcześniej działały mniej lub bardziej jak normalne spółki giełdowe, a dziś pełnią rozmaite poboczne funkcje, nie związane bezpośrednio z ich podstawową działalnością. Niektóre decyzje podejmowane są bezpośrednio na Nowogrodzkiej. Co jednak najważniejsze, w Polsce zaczęło się psucie architektury instytucjonalnej kapitalizmu.

Warto wyjaśnić, że na gruncie ekonomii instytucjonalnej instytucje to coś innego niż w potocznym rozumieniu: to pewne normy zachowań, formalne i nieformalne, a nie organizacje.

Tak, instytucje są to obowiązujące w społeczeństwie reguły gry. I w Polsce rozpoczęło się podkopywanie tych instytucji, tzn. formalnie wciąż są one utrzymywane, ale nie są egzekwowane albo też są reinterpretowane. To jest pogwałcenie idei praworządności. Trybunał Konstytucyjny formalnie wciąż istnieje, ale jest bezsilny, jest swego rodzaju atrapą.

To dość abstrakcyjne zmiany, niewidoczne gołym okiem. A w związku z tym łatwo o wątpliwości, czy w polskim modelu kapitalizmu faktycznie coś się zmieniło…

Niektóre z przejawów tych zmian poddają się pomiarom. Przykładowo prof. Katarzyna Szarzec z Uniwersytetu Ekonomicznego w Poznaniu przeprowadziła badania składu zarządów i rad nadzorczych spółek skarbu państwa. Wykazała, że rotacja jest tam olbrzymia, a nowi członkowie są mocno związani z PiS. To jest namacalna przesłanka wniosku, że instytucje wypełniane są nową treścią.

Nazwał pan polski model kapitalizmu patchworkowym. Co to znaczy?

Jak powiedziałem, zwykle wyróżnia się w Europie dwa czyste modele kapitalizmu, anglosaski i kontynentalny, ale można wskazać jeszcze dwie swoiste mieszanki: model nordycki i śródziemnomorski. W krajach Europy Środkowo-Wschodniej w toku transformacji powstał jednak nowy, odrębny typ porządku społeczno-gospodarczego, który ma wiele podobieństw do tych zachodnioeuropejskich modeli, ale ma też unikalną istotę i wiele osobliwości instytucjonalnych. Architektura instytucjonalna takiego patchworku to zbiór luźno powiązanych ze sobą elementów, zarówno odziedziczonych z przeszłości, jak i przeszczepionych z kilku różnych modeli kapitalizmu zachodniego. Te elementy są do siebie słabo dopasowane, są niespójne. Można powiedzieć, że kapitalizm patchworkowy jest porządkiem otwartego dostępu: łatwo dołączać do niego nowe organizacje i instytucje, reprezentujące różne - często rozbieżne - logiki działania. Ale przez to patchwork jest podatny na dryf rozwojowy, tzn. wykazuje niekiedy szybki wzrost gospodarczy, ale jest on niestabilny, nie wpisany w żadną strategię i bez jasno określonych celów.

Czy zmiany, które zachodzą w tym naszym patchworkowym porządku społeczno-gospodarczym, luźno zszytym z różnych elementów, zaczynają go zbliżać do któregoś z zachodnioeuropejskich modeli? W debacie publicznej popularna jest na przykład teza, że Polska będzie drugą Grecją. Jej zwolennikom nie chodzi tylko o to, że w Polsce rośnie dług publiczny, ale też o to, że przestaniemy się rozwijać wskutek niewłaściwej polityki gospodarczej, zanadto skupionej na wspieraniu konsumpcji. Czy faktycznie nasz model kapitalizmu upodabnia się do śródziemnomorskiego?

Państwo może na dwa podstawowe sposoby wpływać na gospodarkę: zapewniając rozmaite usługi i dobra publiczne albo poprzez transfery. W modelu nordyckim rola państwa w gospodarce jest większa niż w modelu kontynentalnym ze względu na większy strumień dóbr publicznych. Z kolei w modelu śródziemnomorskim jest nacisk na redystrybucję, na transfery, natomiast usługi publiczne są słabe. W tym modelu dużą rolę odgrywają też instytucje nieformalne, tzn. normy niepisane, takie jak więzi rodzinne, mała przedsiębiorczość. Pod tym ostatnim względem nasz model patchworkowy od dawna był podobny. W naszej katedrze badaliśmy swego czasu podobieństwa między architekturą instytucjonalną w krajach naszego regionu i w krajach zachodniej Europy, i okazało się, że najwięcej podobieństw instytucjonalnych – około 60 proc. - mamy właśnie do modelu śródziemnomorskiego. Ale trzeba zastrzec, że to podobieństwo jest przede wszystkim na poziomie wyników działania tej architektury, a nie na poziomie jej konstrukcji. Inaczej mówiąc, przeszczepiliśmy instytucje kontynentalne, ale one nie działają tak samo efektywnie jak np. w Niemczech czy Francji.

Dlaczego tak się dzieje?

Z naszych badań wynika, że to, jak działają instytucje formalne, przeszczepione z innych krajów, zależy od instytucji nieformalnych, istniejących od setek lat. Żeby zrozumieć działanie naszego patchworku, musimy wziąć pod uwagę jego genezę, w tym fakt, że w latach 1949-89 dwukrotnie odwrócono o 180 stopni dotychczasową trajektorię rozwojową i zniszczono osnowę instytucjonalną. Ale to się nałożyło na wzorce kulturowe istniejące wcześniej, np. kulturę folwarczną. Z pokolenia na pokolenie w Polsce przenoszone są historyczne wzory wartości, w tym niski poziom kapitału społecznego, czyli zaufania. Silne jest u nas zaufanie do rodziny, ale już nie zaufanie do obcych i do państwa – i to jest charakterystyczne także dla modelu śródziemnomorskiego. A skoro nie ufamy innym, to nie szanujemy norm prawnych, znajdujemy luki, aby je obchodzić. PiS niczego nowego tu nie wymyślił, tylko odwołał się do wcześniej uśpionych, zinternalizowanych u części polskiego społeczeństwa norm.

Ostatnio w Polsce pojawiło się nowe podobieństwo do modelu śródziemnomorskiego: wzrost roli państwa, ale głównie wskutek transferów, a nie poprawy usług publicznych.

Taki wniosek jest uprawniony. W Polsce nastąpiła zmiana struktury wydatków publicznych. Znacznie wzrosła skala redystrybucji poprzez budżet. Ale są też inne zjawiska, które zbliżają nasz system do modelu śródziemnomorskiego. Zwiększyła się skala zawłaszczania państwa, co ekonomiści nazywają pogonią za rentą. Jest to swego rodzaju dzika redystrybucja, nie ujęta w karby prawa. Następuje zawłaszczanie kluczowych obszarów gospodarki i przedsiębiorstw przez polityków i wyciąganie z nich renty ekonomicznej. Świeżym przykładem są darowizny dla zaprzyjaźnionych z PiS fundacji. Powstaje w Polsce nowa burżuazja, uprzywilejowana klasa uwłaszczająca się na państwowym majątku.

Najważniejsze, jak się wydaje, jest pytanie o to, czy nasz model kapitalizmu – nawet po ostatnich zmianach – pozostaje efektywny? A nie da się ukryć, że polska gospodarka rozwija się szybko i nadrabia zaległości rozwojowe wobec krajów zachodniej Europy.

Zgadzam się, że model patchworkowy zapewniał jak dotąd lepsze wyniki gospodarcze niż model śródziemnomorski. Polska i Grecja to wręcz dwa kontrastowe przypadki efektów rozszerzenia UE. Podczas gdy my doświadczamy realnej konwergencji (PKB Polski per capita zbliża się do średniej unijnej – red.), w krajach z południa Europy następuje dywergencji. Ale też trzeba powiedzieć, że to nasze gonienie zachodniej Europy jest pewną fikcją statystyczną. Po pierwsze, mówimy o PKB per capita z uwzględnieniem parytetu siły nabywczej. Pod tym względem wyprzedziliśmy już Grecję i Portugalię, a za pięć lat, jak prognozuje MFW, wyprzedzimy też Hiszpanię. Ale nominalnie wciąż jesteśmy od tych państw sporo ubożsi. Po drugie, wyprzedziliśmy te państwa, które stoją w miejscu albo się cofają. W UE są kraje, które po 2015 r. rozwijają się szybciej niż Polska, na przykład Rumunia.

A czy któryś z głównych modeli kapitalizmu jest wyraźnie bardziej efektywny od pozostałych? I czy w związku z tym ten model jest kopiowany, przenoszony do innych państw? Przez długi czas ta debata toczyła się w kontekście sukcesu gospodarczego Chin. Popularna była teza, że tamtejszy model kapitalizmu państwowego jest tak skuteczny, że będzie naśladowany przez inne kraje.

Wyniki poszczególnych modeli ekonomicznych można mierzyć w dwóch podstawowych wymiarach: efektywności (tempa wzrostu gospodarczego) i sprawiedliwości, mierzonej nierównością rozkładu dochodów. Z pięciu europejskich modeli – uwzględniając patchwork - każdy ma jakieś plusy i minusy. Najwięcej plusów ma – jak się wydaje - model nordycki. Zapewnia bowiem stosunkowo wysoką efektywność ekonomiczną, czyli szybki wzrost gospodarczy, ale też dużą sprawiedliwość. Tam wskaźniki nierówności są najniższe w UE. Model anglosaski generował do niedawna dość szybki wzrost, ale był niesprawiedliwy. Model kontynentalny nie jest zbyt efektywny, ale jest dość sprawiedliwy. Model śródziemnomorski wydaje się z kolei mieć najwięcej słabości. Nie zapewnia szybkiego wzrostu gospodarczego, nie jest też sprawiedliwy i – dodatkowo – jest mało odporny na zewnętrzne szoki, takie jak globalny kryzys finansowy, a następnie pandemia Covid-19. Mimo to, nie widać, aby w Europie następowała jakaś konwergencja instytucjonalna.

Dlaczego? Przewaga modelu nordyckiego nie jest wystarczająco jaskrawa?

Po pierwsze, w samej UE, której celem było zharmonizowanie rozwiązań prawnych i instytucjonalnych w Europie, częściowo - tj. w przypadku niektórych obszarów - z tej ambicji zrezygnowano. Konwergencja nastąpiła przede wszystkim w obszarze regulacji konkurencji na rynku produktów oraz w systemie pośrednictwa finansowego. Ale już w systemach zabezpieczenia społecznego, mieszkalnictwie, edukacji oraz na rynku pracy zakres konwergencja jest znacznie mniejszy. Komisja Europejska pozostawiła te obszary decyzjom politycznym w krajach członkowskich. O tym, dlaczego tak się stało, można długo dyskutować. Co jednak ważniejsze, system społeczno-gospodarczy powinien być spójny, tzn. instytucje muszą być komplementarne. Wtedy wyzwalają się efekty dodatniej synergii, instytucje wzajemnie się wzmacniają, zwiększają swoją efektywność. To jednak oznacza, że systemy gospodarcze są w pewnym sensie endemiczne. Nie da się przeszczepić do Polski – ani do innych państw Europy - modelu nordyckiego bez przeszczepienia Skandynawów z ich wzorcami kulturowymi.

Z tego samego powodu w Polsce nie da się wprowadzić modelu koreańskiego, który przez jakiś czas był ideałem premiera Mateusza Morawieckiego?

Tak, modele kapitalizmu, rozumiane jako zestawy instytucji, nie dają się łatwo przenosić na inny grunt kulturowy. Konfiguracja instytucji formalnych jest zakorzeniona w instytucjach nieformalnych. Historia Korei Płd. zaszczepiła tam inne postawy i wartości, niż panują u nas, a bez nich model koreański nie będzie dobrze działał. Zresztą, wizja rozwojowa premiera Morawieckiego – tzn. Strategia Odpowiedzialnego Rozwoju – też była niespójna. Jej cele zaczerpnięto z modelu gospodarki liberalnej (anglosaskiego), który charakteryzuje się innowacyjnością i pewną zwinnością, ale narzędzia do ich realizacji pochodziły z modelu gospodarki koordynowanej.

Wróćmy jeszcze do pytania o efektywność patchworkowego modelu kapitalizmu. Jak połączyć pańską ocenę tego modelu, która jest dość krytyczna, z bardzo szybkim rozwojem Polski w ostatnich dekadach?

Po roku 2015 r. rząd próbuje rozszerzyć swą władzę i kontrolować każdy szczegół życia gospodarczego. Niezdolność do delegowania władzy postrzegam jako przejaw utraty kontroli. Ale w tym swoim dążeniu PiS nie zdołał poddać bezpośredniej kontroli sektora małych i średnich przedsiębiorstw. A ten sektor jest w rozkwicie i w dużej mierze wyjaśnia szybki wzrost polskiej gospodarki. Po drugie, znajdowaliśmy się w pewnym – jak to nazwał prof. Hausner – dryfie rozwojowym. Nie mieliśmy wizji ani długofalowej strategii rozwoju określającej cele gospodarcze, w tym kierunki i sposoby zmian dotychczasowego wzorca naszej konkurencyjności międzynarodowej opartej na przewadze kosztowej, a nie wysokiej innowacyjności. W rezultacie nasz szybki wzrost gospodarczy był niejako przypadkowy i miał wiele negatywnych skutków ubocznych, takich jak zatrucie środowiska czy niekontrolowany import entropii z krajów wysoko rozwiniętych oznaczający dalszy wzrost niespójności i nieuporządkowania naszego kapitalizmu patchworkowego. W takim systemie dość dobrze mogą się odnajdować wybitne jednostki, w tym przedsiębiorcy. Posłużę się analogią sportową. Nie mamy w Polsce dobrego systemu szkolenia tenisistów ani piłkarzy, a jednak Iga Świątek i Robert Lewandowski odnieśli ogromny sukces międzynarodowy. To jest jednak sukces niejako wbrew systemowi, w którym ci sportowcy dorastali. I tak samo jest z sukcesem naszej gospodarki.

Prof. dr hab. Ryszard Rapacki

Jest pracownikiem naukowym Szkoły Głównej Handlowej. Specjalizuje się w studiach porównawczych współczesnych odmian kapitalizmu. W piątek w SGH odbędzie się międzynarodowa konferencja poświęcona temu zagadnieniu. 

Panel ekonomistów
Większe wydatki na rolnictwo? Ekonomiści: nie tędy droga.
Panel ekonomistów
Większe dotacje nie uzdrowią unijnego rolnictwa
Panel ekonomistów
Unia Europejska jest dobra dla rolników. Ale mogłaby być lepsza.
Panel ekonomistów
NBP niepotrzebnie dotuje banki komercyjne? Opinie ekonomistów
Panel ekonomistów
Rekordowe straty nie powinny być zmartwieniem dla NBP