Czy tak jest w istocie, można się spierać. Koncepcja NAIRU sugeruje, że ujemna zależność między stopą bezrobocia a inflacją zachodzi tylko w krótkim terminie. A w polskich warunkach, gdzie stopa bezrobocia jest niska z przyczyn demograficznych, nie jest oczywiste, czy nawet w tym krótkim horyzoncie bardziej restrykcyjna polityka pieniężna skutkowałaby zwolnieniami pracowników, a nie tylko zahamowaniem wzrostu płac. Część ekonomistów, kojarzonych z tzw. nowoczesną teorią monetarną (MMT), argumentuje jednak, że można raz na zawsze – niezależnie od okoliczności – rozerwać związek między bezrobociem a inflacją. A przy tym raz na zawsze bezrobocie zlikwidować.
Praca to nie tylko płaca
Narzędziem, które miałoby do tego prowadzić, jest gwarancja zatrudnienia lub też – co nieco lepiej oddaje istotę tego pomysłu – publiczna opcja zatrudnienia. Zwolennicy tej koncepcji, spośród których najbardziej znana jest bodajże Pavlina Tcherneva, autorka książki „The Case for a Job Guarantee” (wydanej po polsku jako „W sprawie gwarancji zatrudnienia”), przekonują, że państwo powinno zapewniać każdemu potrzebującemu możliwość wykonywania „społecznie użytecznej” i pozwalającej na godne życie pracy. Te publiczne miejsca pracy tworzone byłyby przez samorządy, które najlepiej znają lokalne potrzeby, ale finansowane byłyby centralnie. Zatrudnieni otrzymywaliby wynagrodzenie minimalne i mogliby w każdej chwili zrezygnować, podejmując pracę gdzie indziej (albo wycofując się z rynku pracy). Główny cel takiej „gwarancji zatrudnienia” to eliminacja bezrobocia i niepewności zatrudnienia. Oba te zjawiska mają bowiem ogromne koszty społeczne, zdecydowanie wykraczając poza wypłacane bezrobotnym świadczenia. Przy okazji jednak publiczna opcja pracy poprawiałaby standardy zatrudnienia (rynek nie mógłby oferować gorszych warunków) i – jak przekonują jej propagatorzy – pomagałaby w stabilizowaniu gospodarki. Jak przekonuje Tcherneva, rząd pełniłby funkcję „pracodawcy ostatniej instancji”. Osłabienie koniunktury, które prowadziłoby do zwolnień pracowników w sektorze prywatnym, nie wywoływałoby więc wzrostu bezrobocia. Zwiększałby się po prostu odsetek pracowników korzystających z programu gwarancji zatrudnienia. Nie dochodziłoby więc do spadku konsumpcji w gospodarce, który zwykle potęguje początkowe osłabienie koniunktury (i stwarza ryzyko deflacji). Gdy z kolei gospodarka wymagałaby schłodzenia, bo inflacja byłaby za wysoka (jak dziś), zacieśnienie polityki pieniężnej powodowałoby przesunięcie pracowników z sektora prywatnego do gwarantowanych miejsc pracy, a tym samym obniżałoby przeciętne wynagrodzenie w gospodarce. To przerywałoby spiralę płacowo-cenową.
Koncepcja gwarancji zatrudnienia nie spotkała się (jak dotąd) z dużym zainteresowaniem w głównym nurcie ekonomii. Jej rzecznicy na ogół tłumaczą to tym, że ton debacie ekonomicznej nadają biznesowe lobby, którym konieczność konkurowania o pracowników lepszymi warunkami nie może się podobać. Wątpliwości budzić mogą też koszty gwarancji zatrudnienia. Nie jest zapewne przypadkiem, że tę propozycję forsują adwokaci MMT, którzy deficytu w sektorze finansów publicznych w państwach dysponujących własną walutą nie uważają za istotny problem ekonomiczny. Tcherneva na swojej stronie internetowej, poświęconej w dużej mierze właśnie „publicznej opcji zatrudnienia”, przekonuje jednak, że koszty jej wprowadzenia nie byłyby duże. W USA w ujęciu netto – czyli po odjęciu oszczędności na programach wsparcia dla bezrobotnych – wynosiłyby od 0,8 do 2 proc. PKB. I jest to podobno szacunek konserwatywny, który nie uwzględnia oszczędności związanych z redukcją wielu problemów społecznych związanych z bezrobociem, takich jak przestępczość, problemy zdrowotne, niedożywienie dzieci itp. A także tego, że gwarancja zatrudnienia mogłaby zwiększyć liczbę atrakcyjnych miejsc pracy w sektorze prywatnym, podbijając wpływy podatkowe do budżetu. Przyczyny sceptycyzmu większości ekonomistów są jednak głębsze. – Cel jest słuszny, należy dążyć do redukcji bezrobocia. Ale ta metoda wygląda na utopijną. W ekonomii nie ma rozwiązań dobrych na wszystko, jakiegoś jednego guzika, którego naciśnięcie rozwiązywałoby wszystkie nasze problemy – tłumaczy „Parkietowi” prof. Marek Góra, ekonomista ze Szkoły Głównej Handlowej.
Rozwiązanie na przyszłość
Wiatru w żagle zwolennikom gwarancji zatrudnienia dają wstępne wyniki pilotażowego programu, realizowanego od jesieni 2020 r. w austriackiej gminie Gramatneusiedl, położonej nieopodal Wiednia. Program ten, w skrócie nazywany MAGMA, oferuje możliwość podjęcia użytecznej społecznie pracy każdemu mieszkańcowi gminy, który boryka się z długoterminowym bezrobociem lub jest nim zagrożony. W praktyce beneficjentami mogą być osoby, które są bezrobotne od co najmniej dziewięciu miesięcy. Co ważne, rodzaj pracy jest uzależniony od umiejętności, preferencji i możliwości (w tym zdrowotnych) beneficjentów. Zatrudnienie, z którym wiąże się minimalne wynagrodzenie (1500 euro miesięcznie za pełny etat), poprzedzone jest dwumiesięcznym szkoleniem. W ciągu pierwszy dwóch lat trwania programu, zaplanowanego na ponad trzy lata, skorzystało z niego ponad 100 osób. Zajmowały się (albo wciąż zajmują) pielęgnacją zieleni, renowacją mebli, krawiectwem i innymi czynnościami użytecznymi dla lokalnej społeczności. Koszt utrzymania jednego takiego miejsca pracy szacowany jest na niespełna 30 tys. euro. To mniej więcej tyle samo, ile Austria wydaje rocznie na jednego długotrwale bezrobotnego.
Maximilian Kasy i Lukas Lehner, badacze z Uniwersytetu w Oksfordzie, którzy pomogli ten eksperyment zaprojektować, jego pierwsze efekty uważają za zachęcające. W artykule opublikowanym w grudniu 2022 r. przekonują, że MAGMA pozytywnie wpłynęła na sytuację materialną beneficjentów, ale też na ich dobrostan psychiczny. To potwierdzenie tego, że praca to coś więcej niż źródło zarobków. Co istotne w tym kontekście, głębsze znaczenie pracy zostało przez naukowców dostrzeżone m.in. dzięki książce „Bezrobotni z Marienthalu”, opublikowanej w 1933 r. przez troje badaczy z Uniwersytetu w Wiedniu. Bazowała ona na badaniach przeprowadzonych w miasteczku, które jest sercem Gramatneusiedl. W latach 30. XX w., na fali kryzysu finansowego, Marienthal borykał się z masowym bezrobociem, które prowadziło do rozpadu więzi społecznych. MAGMA to poniekąd odwrotność tamtego „eksperymentu”. Program ma bowiem pokazać, co się stanie, gdy każdy chętny będzie mógł liczyć na przyzwoitą pracę.
Czy to, że pierwsze wnioski są pozytywne, oznacza, że gwarancja zatrudnienia – którą w Polsce ma w programie Lewica Razem – powinna się upowszechnić? Niekoniecznie. Po pierwsze, MAGMA nie jest tym samym, o czym myślą zwolennicy „publicznej opcji zatrudnienia”. Program adresowany jest bowiem tylko do długotrwale bezrobotnych. I co może ważniejsze, ma niewielką skalę. – To jest bardzo ciekawy eksperyment, ale nie wpisuje się w narrację, że państwo powinno każdemu zagwarantować zatrudnienie – tłumaczy „Parkietowi” Piotr Lewandowski, prezes Instytutu Badań Strukturalnych. – Dostaniemy raczej odpowiedź na pytanie, czy lepiej oferować bezrobotnym transfery czy opcję zatrudnienia, skoro wiemy, że praca niesie pewnie korzyści dla dobrostanu ludzi – dodaje. Według niego taki program gwarancji zatrudnienia jak MAGMA może być w Polsce potrzebny, ale raczej nie dzisiaj.