Zainteresowanie uruchomionym z początkiem lipca programem „Bezpieczny kredyt 2 proc.”, który ułatwia zakup pierwszego mieszkania z wykorzystaniem taniej pożyczki, przerosło najśmielsze prognozy rządu. Do połowy sierpnia wniosek o kredyt z dopłatą złożyło ponad 32 tys. osób, a 2,7 tys. z nich już podpisało umowy.
Bezpośrednią przyczyną popularności tego programu jest to, że wskutek zacieśnienia polityki pieniężnej i wzrostu cen nieruchomości dostępność mieszkań na kredyt na rynkowych warunkach drastycznie w ostatnich latach zmalała. Ale potencjalni beneficjenci programu mają też powody, aby się spieszyć, co prowadzi do kumulacji wniosków w pierwszych miesiącach po jego starcie. Mogą np. obawiać się, że przynajmniej czasowo wyczerpie się pula pieniędzy, które rząd przeznaczył na dopłaty do kredytów. Głównym powodem do niepokoju jest jednak to, że wobec sztywnej na krótką metę podaży mieszkań dostępność lokali kwalifikujących się do programu szybko zmaleje, a ich ceny wzrosną. Oba te zjawiska na rynku nieruchomości już widać.
Czytaj więcej
Zamiast spojrzenia strategicznego mamy chaotyczne plany czteroletnie. Trudno oczekiwać, że po wyborach styl dbania o dobro wspólne się zmieni.
– Przy niskiej elastyczności podaży mieszkań w krótkim okresie programy stymulujące popyt prowadzą do wzrostu cen nieruchomości. Efektem ubocznym jest spadek ich dostępności dla osób, które nie uzyskały wsparcia – tłumaczy prof. Michał Rubaszek, ekonomista z SGH, uczestnik panelu eksperckiego „Rzeczpospolitej”.