W 2015 r. opublikował pan książkę „Czy Polska dogoni Niemcy?”. To, że Polska prędzej czy później doszlusuje do zamożnych krajów zachodniej Europy, nie jest oczywiste, nie jest tylko kwestią czasu?
Nie jest to wcale oczywiste. Argentyna 70 lat temu miała jeden z najwyższych poziomów PKB per capita na świecie, znacznie wyższy od Niemiec, Francji, Hiszpanii. Dzisiaj jest biedniejsza od Polski. Nikt nie jest skazany na sukces. Konwergencja między biedniejszymi a bogatszymi krajami następuje pod warunkiem, że te pierwsze prowadzą właściwą politykę gospodarczą. Przykład Argentyny, być może skrajny, pokazuje, że populiści nieodpowiedzialną polityką potrafili z jednego z najzamożniejszych krajów świata zrobić kraj stosunkowo ubogi. Populistom w Wenezueli udało się to jeszcze lepiej.
Polska jest członkiem Unii Europejskiej, która ogranicza nam możliwości prowadzenia nieodpowiedzialnej polityki gospodarczej. Czy w samej UE konwergencja - tzn. wyrównywanie się poziomu rozwoju między krajami - nie jest przesądzona?
Większość uboższych krajów UE rzeczywiście nadgania zamożniejsze państwa, ale nawet tu konwergencja nie jest przesądzona. Mamy przecież przykład Grecji. W momencie wstąpienia do UE w 1981 r. PKB per capita w Grecji był o 23 proc. niższy niż w Niemczech i dwukrotnie wyższy niż w Polsce. Dzisiaj Grecja jest już, według tej miary, o 42 proc. biedniejsza niż Niemcy i o 18 proc. biedniejsza niż Polska. To relatywne zubożenie nastąpiło pomimo faktu, że żaden kraj w historii UE nie dostawał tak hojnych dotacji w relacji do PKB jak właśnie Grecja. Mimo to, populistyczna polityka gospodarcza doprowadziła tam najpierw do stagnacji, a potem do kryzysu. Innym krajem, który pod względem PKB per capita oddala się od najbogatszych państw UE, jest Portugalia. Innymi słowy członkostwo w UE nie jest gwarancją sukcesu gospodarczego. Jest to tylko narzędzie, które trzeba umieć wykorzystać. Na szczęście dla Greków, w UE nawet kryzysy przechodzi się łagodniej. Trudno sobie wyobrazić, gdzie Grecja byłaby dzisiaj, gdyby nie unijna pomoc w trakcie kryzysu zadłużeniowego.
Do kryzysu może by jednak w ogóle nie doszło, gdyby nie to, że Grecja jako członek UE, a następnie strefy euro, zyskała dostęp do taniego kredytu i wiarygodność kredytową, co pozwoliło jej mocno się zadłużyć. Poza UE rynek finansowy szybko zmusiłby rząd Grecji do bardziej odpowiedzialnej polityki gospodarczej.